W roku 1799 Holenderska Kompania Handlowa nie jest już tak potężna jak przed stuleciem. Mimo tego, potrzebuje złóż, których próżno szukać na terenie Niderlandów. Właśnie z ich powodu do wybrzeży Dejimy przybija tego roku statek pod holenderską banderą. Jego załoga złożona z różnego typu osobowości wyrusza w tę podróż przede wszystkim w celach handlowych. Jest wśród nich pewien cichy i pokorny Zelandczyk, na którego pewnie nie zwrócilibyśmy uwagi, gdyby nie fakt, że przewozi na statku zakazaną księgę. Tym człowiekiem jest tytułowy Jacob de Zoet, zaś księgą, którą skrzętnie ukrywa w swym kufrze okazuje się Psałterz Dawidów. Spytacie, po co zwykłemu sekretarzowi Kompanii zbiór psalmów? Czyżby chciał wyśpiewywać na pełnym morzu nabożne pieśni, zamiast wykonywać powierzone mu obowiązki? Nic z tych rzeczy. Jacob jest po prostu człowiekiem religijnym, a psałterz ofiarowany mu przez stryja, ma dla niego ogromną wartość. Większe znaczenie od tej księgi ma jedynie postępowanie zgodnie z prawem i zasadami moralnymi, które po wielekroć wpędzi naszego bohatera w kłopoty.
Gdybym chciała omówić wszystkie wątki, które autor zręcznie splótł w swym utworze, umarlibyście z nudów. Wystarczy więc, że zasygnalizuję te najbardziej wyraziste, obecne już na kilku początkowych kartach powieści. Pierwszym z nich jest szeroko pojęta polityka. W Tysiącu jesieni Jacoba de Zoeta jak w soczewce odbija się niemal 200 lat kontaktów handlowych między Holandią a Japonią. I choć Mitchell skupia się przede wszystkim na upadku holenderskiej potęgi handlowej i włączeniu się Brytyjczyków do ekspansywnej polityki w Indiach Wschodnich, to w opowieści tej nie brak wzmianek o dawnej potędze Holendrów i administracji powołanej przez nich na obszarze Dejimy. Z polityką tą związana jest również kwestia moralności urzędników holenderskich i negatywny stosunek ludności europejskiej do Japończyków, skrywany pod płaszczem potrzebnej w handlu kurtuazji. Wreszcie nie brak w powieści także rozległej charakterystyki kultury i tradycji panujących w Kraju Tysiąca Jesieni, zupełnie niezrozumiałych dla Holendrów obecnych na Dejimie. Kwestie polityczne, społeczne i kulturowe sprytnie uzupełniają wątki miłosne, których nie jest w książce Mitchella nadmiernie dużo. Te wyważone proporcje czynią z długiej opowieści historię nad wyraz spójną, która potrzebuje naszej uwagi i wymaga od czytelnika prawdziwego skupienia.
O ile Atlas Chmur co i rusz zaskakiwał nas nietypową strukturą powieści i licznymi eksperymentami literackimi związanymi z konstrukcją formalną poszczególnych rozdziałów, o tyle Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta nie stanowi pod tym względem zbyt wielkiego wyzwania dla czytelnika. Chronologiczna i linearna narracja, dzięki której poznamy losy głównego bohatera i jego pobratymców na Dejimie, z pewnością przypadnie do gustu wszystkim zwolennikom tradycyjnej formy powieściowej. Krótkie rozdziały zakończone interesującym zdarzeniem wprost domagają się od nas lektury i niczym kadry filmu ilustrują nam kolejne etapy przedstawianej opowieści.
Przyznam szczerze, że nowa książka Davida Mitchella zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie niż osławiony już Atlas Chmur, który był opowieścią wielowątkową i przez to nad wyraz chaotyczną. Kilka różnych historii złożonych w jedną powieść nie ułatwiało lektury. Nic więc dziwnego, że ten nadmiar wydarzeń utrudnił także ich ekranizację i sprawił, że kinowa projekcja tego filmu dłużyła się niemiłosiernie. Zupełnie inaczej mijał mi czas przy lekturze Tysiąca jesieni Jacoba de Zoeta. Ta interesująca opowieść równie bogata w wątki literackie, co jej poprzedniczka, jest w moim odczuciu dziełem bardziej przemyślanym i przez to wyjątkowo porywającym. Z pewnością duży wpływ mają na to również elementy orientalne związane z miejscem akcji i odniesieniami do szeroko pojętej kultury japońskiej. Nie mniej jednak, jestem przekonana, że ekranizacja najnowszego dzieła Mitchella byłaby o niebo lepsza niż twór Toma Tykwera i braci Wachowskich. Mam nadzieję, że jakiś reżyser podejmie wyzwanie i dokona ekranizacji tej znakomitej powieści. Nim to nastąpi, zachęcam wszystkich do lektury i literackiej wyprawy na odległą japońską wyspę.
AUTOR:
David Mitchell
TYTUŁ ORYGINALNY:
The Thousand Autumns of Jacob de Zoet
TYTUŁ POLSKI:
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta
PRZEKŁAD:
Justyna Gardzińska
WYDAWNICTWO:
LICZBA STRON:
624
Z chęcią wgłębię się w tę lekturę, bardzo podoba mi się recenzja :)
OdpowiedzUsuńJakoś mnie nie ciekawi ta książka :3 Coś czuję, że jeszcze nie jej pora.
OdpowiedzUsuńWszystko ma w życiu swoje miejsce i czas. :)
UsuńChętnie zajrzę do tej lektury, przyznam że jeszcze nie miałam przyjemności zapoznać się z jego twórczością.
OdpowiedzUsuńJa Mitchella czytałam jakieś 10 lat temu - Widnokrąg bodajże. Zupełnie nie dla mnie, przynajmniej w tamtym czasie. Atlas Chmur mnie totalnie zniechęcił (film, po książkę jeszcze nie miałam okazję sięgnąć), ale może właśnie "Tysiąc jesieni..." będzie dobrym momentem na ponowne spotkanie z autorem.
OdpowiedzUsuńMiałam chrapkę na "Atlas chmur", ale nie udało mi się jeszcze po tę książkę sięgnąć, a tu kolejne ciekawe dzieło tego autora.
OdpowiedzUsuńHa, w Japonii ostatnio często goszczę, przynajmniej literacko, więc "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta" w pewien sposób mogłoby się wkomponować w mój trend :)
OdpowiedzUsuńI myślę nawet, że ta książka zrobiłaby na Tobie wrażenie. :)
UsuńTa tematyka na razie do mnie nie przemawia, ale o Atlasie chmur słyszałam:)
OdpowiedzUsuńPrzymierzam się powoli do "Atlasu Chmur", ale jestem trochę sceptycznie nastawiona ze względu na chaotyczność wielu wątków, może najnowsza książka byłaby lepszym pomysłem na rozpoczęcie znajomości z twórczością autora. Jak sądzisz, od której powieści lepiej zacząć?
OdpowiedzUsuńProponuję na początek "Tysiąc jesieni...", a dopiero potem eksperyment z "Atlasem..". :)
UsuńOsobiście nie uważam "Atlasu chmur" za chaotyczną książkę. Czytelnik może być nieco zorientowany, ale wszystko bardzo dobrze się ze sobą łączyło;) Film też mi się podobał;)
OdpowiedzUsuńSkoro tak zachwycałam się poprzednią powieścią tego autora, nie muszę specjalnie uzasadniać chęci sięgnięcia po kolejną;)
Jeśli tamta powieść Ci się podobała, to ta na pewno również będzie "strzałem w dziesiątkę". :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że muszę spróbować, bo zapowiada się ciekawie!:)
OdpowiedzUsuńChętnie wybiorę się w tę podróż. Już sam opis z Twojej świetnej recenzji mnie oczarował.
OdpowiedzUsuńwłaśnie czytam :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tej książce, jak sądzę też odbije się szerokim echem. Planuję poznać, a jakże:)
OdpowiedzUsuńDzięki, skorzystam z rady :)
OdpowiedzUsuńŚwietna ksiażka
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie lektury "Tysiąca jesieni" i muszę przyznać, że jestem oczarowana! Mitchell pisze niezwykle malowniczo.
OdpowiedzUsuń"Atlasu chmur" nie czytałam" a film wcale mnie do tego nie zachęcił.
Miałam ogromne wątpliwość co do tej książki. Dzięki Tobie wiem, że zupełnie bezpodstawnie. Dzięki :)
OdpowiedzUsuńObu książek nie znam, ale mam je na uwadze, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń