Jan Antoni Homa
TYTUŁ:
Ostatni koncert
WYDAWNICTWO:
MG
LICZBA STRON:
496
Od czasu do czasu lubię posłuchać muzyki klasycznej. Takty
Schuberta, Mozarta czy Brahmsa działają na mnie nad wyraz uspokajająco. Z
równie niewielką częstotliwością czytuję kryminały. Czasem jednak każdemu
potrzebna jest odrobina intrygi i logicznego myślenia. Moja radość sięga
szczytu, kiedy udaje mi się połączyć jedno i drugie. Piękne kompozycje
wplecione lub choćby okalające kryminalny wątek to dla mnie pełnia szczęścia.
Dlatego też ani minuty nie wahałam się, by spędzić kilka dni na lekturze książki
Jana Antoniego Homy pt.: Ostatni koncert. Autor – człowiek orkiestra, bo
skrzypek, solista, kameralista i symfonik w jednym już swoją osobą i dorobkiem
pisarskim (kryminał muzyczny Altowiolista oraz Kręgi albo kolejność
zdarzeń) zapowiadał fachowe podejście do tematu. Gdyby dodać do tego jeszcze
notę wydawniczą, która obiecuje, że główny bohater (skądinąd altowiolista z
kryminalnymi zainteresowaniami, którego poznać możecie właśnie w Altowioliście)
stworzy kwartet muzyczny i nieźle namiesza, to ochota na przeczytanie tej
prawie 500 stronicowej książki rośnie z sekundy na sekundę. Czy Homa i was
uwiedzie? Sprawdzimy za chwil kilka.
Po tych wszystkich kryminalnych zapowiedziach miałam
nadzieję, że już od pierwszej strony, trup będzie ścielił się gęsto. A tu
psikus! Bartek Czarnoleski – główny bohater i narrator naszej opowieści
postanawia na początku przybliżyć nieco historię uzyskania imponującego spadku
w postaci winnicy w Toskanii. Jego kryminalne zapędy i odkrycie „zagadki
Rosenberga” zostały wynagrodzone przybytkiem o nazwie Casa e Proprietá
di Cittá Abbadonata. To właśnie w tym miejscu zamieszkała ukochana naszego bohatera,
Antosia, podczas gdy on dzielił swoje życie między Toskanię a nieznaną, polską
miejscowość oznaczaną skrótem K. Jego profesja i kwartet, który założył w K. z
przyjaciółmi, czyniły z niego współczesnego "człowieka drogi". Do tego wszystkiego
ta smykałka kryminalna i znajomości w policji powodowały, że Bartosz miał pełne
ręce roboty. Pojawiła się bowiem nowa, niezwykle intrygująca sprawa. Ktoś
mordował ludzi w niekonwencjonalny sposób. Zabijał bez skrupułów przecinając
ofiarom żyły nadgarstka dość oryginalnym narzędziem. Czym? Struną! Jedną z
czterech w komplecie skrzypiec. Do tego o swoich poczynaniach pisywał na blogu,
a właściwie kilku blogach (może to któraś/yś z Was Kochani?!). Bartek znany ze
swojej wścibskiej natury rozpoczął prywatne śledztwo zmierzające do
zdemaskowania przestępcy. Nie wiedział jednak, że podczas poszukiwań sam stanie
się ofiarą.
Wątek kryminalny rozwija się bardzo płynnie, choć niestety
powoli. Są kolejne zbrodnie i nie brak śladów „Struniarza”, a namierzyć go
nijak nie można. Wszystko jak w typowym kryminale. Nasz Bartek zamiast spędzać
czas z ukochaną Antosią, coraz bardziej wnika w śledztwo. Aż tu nagle… Antosia
zostaje porwana! Co więcej, pies Bartka –Eston do końca stara się bronić nowej
pani i niemal przypłaca to swoim życiem. Po Antosi nie ma śladu, zagadka
„Struniarza” pozostaje nierozwiązana, a Bartuś jest w kropce. Co zrobi? Czy
odnajdzie sprawcę kolejnych morderstw? Czy uda mu się uwolnić ukochaną? A
przede wszystkim, za co ta nieco wiekowa kobieta zwana królową Elżbietą II
wręczy Bartoszowi krzyż Jerzego? Odpowiedź znajdziecie w Ostatnim koncercie.
Tak mniej więcej przedstawia się kwestia zbrodni, a co z
muzyką? Pojawia się niemal na każdej stronie tej powieści. Jesteśmy zasypywani
lawiną terminów muzycznych, tytułów i najsłynniejszych wykonawców muzyki
klasycznej. Powiem więcej, nasz bohater niczym wykładowca wyjaśnia nam wiele
niezrozumiałych pojęć i przywołuje muzykę nawet tam, gdzie zazwyczaj jej nie
ma. Takie podejście do sprawy może nieco drażnić, kiedy widzimy np., że nasz
Bartosz w najbardziej emocjonujących momentach podśpiewuje sobie różnego typu
melodie. Ba, czasem nawet celowo spowalnia akcję i zabiera się za tłumaczenie
nam kolejnych terminów muzycznych. Ci bardziej wytrwali czytelnicy poradzą
sobie jednak i z tymi spowalniaczami.
Nie wiem, czego w tej książce jest więcej literatury czy
muzyki? Muzyczność literatury i literackość muzyki po raz kolejny okazują się
mieć płynne granice. Zawód naszego bohatera uprawnia go do wszystkich
dywagacji, które odnajdujemy na kartach książki. Tekst jest poniekąd partyturą,
na której autor wygrywa kolejne melodie. Czy jednak aby nie za dużo tu tej
muzyki? Przyznam, że miejscami trochę mnie już nudziły te wszystkie nowinki
rodem z poradnika dla muzykologów. Nie mniej jednak w żaden sposób nie zaniżają
one wartości całej lektury. Nie da się ukryć, że największą zaletą Ostatniego
koncertu jest Bartosz Czarnoleski. Ten błyskotliwy i spostrzegawczy bohater ma
w sobie jednak wiele z ofiary losu i nieumyślnie pakuje siebie i swoich
bliskich w kłopoty. Czymże jednak byłby kryminał bez barwnego głównego
bohatera?
Muszę powiedzieć, że Jan Antoni Homa stworzył ciekawy i
interesujący kryminał muzyczny, który zapewnia nam przynajmniej kilka
emocjonujących chwil. Śledztwo prowadzone dwutorowo i dodatkowe porwanie
napędzają całą akcję. Muzyka ją czasem spowalnia, ale za to nadaje miejscami
podniosły ton. Jeśli macie ochotę ciekawe śledztwo przy akompaniamencie muzyki,
to Ostatni koncert jest właśnie tym, czego szukacie.
Lubię muzykę (od tamtego roku zakochana jestem w Chopinie), lubię też kryminały. Na pewno przeczytam kiedyś tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńMuzyka w tle kryminału... Brzmi naprawdę zachęcająco ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńO nie! Znów ta muzyka w powieści! Muzyczność literatury!^^
OdpowiedzUsuńO tak! Nasz mega świetnie zdany kolos! :D
UsuńMuzykalna książka - brzmi intrygująco. Jeśli ktoś kiedyś sprezentuje mi takową powieść, z przyjemnością ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się interesująco:)
OdpowiedzUsuńMhm, już co nieco czytałam o tek książce i wydawała mi się interesująca, ale powiem szczerze że po Twojej recenzji ochota na nią mi przeszła. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOkładka cudna - od razu mam ochotę na winko :) Co do książki, już za samo połączenie muzyki z kryminałem trzeba zwrócić na nią uwagę :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście okładka przyciąga uwagę, a w źrenicy oka tej pani odbija się trupia czaszka. ;)
OdpowiedzUsuńŁooo! Połączenie muzyki z kryminałem może być ciekawe. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Chociaż nie za bardzo słucham i nie interesuję się muzyką klasyczną, to pewnie kiedyś jak mi wpadnie w ręce ta książka, to z chęcią zobaczę, co to za twór ;)
OdpowiedzUsuń"Ostatniego koncertu" nie czytałam, ale mam za to w planach "Altowiolistę" jak tylko wróci do mnie z wypożyczenia. :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawe - kryminału z wątkami muzycznymi chyba jeszcze nie czytałam;) Przydałby mi się, gdybym chciała w prosty sposób dowiedzieć się czegoś o muzyce;)
OdpowiedzUsuńCzytałam "Kręgi albo kolejność zdarzeń" i jestem ciekawa jak autor poradził sobie z kryminałem. Niestety ta wszechobecność muzyki pewnie będzie mnie irytować. Nie przepadam za rozwlekłymi tłumaczeniami różnych terminów i wplataniem muzyki w każdą stronę. Mimo tego jestem gotowa przeczytać tę książkę :)
OdpowiedzUsuńdzieki za te recenzje :)choc zawsze robisz mi ochotę i potem trace w ksiegarni "pare" zł. :P
OdpowiedzUsuńWow, kapitalna recenzja, świetne podsumowanie. Właśnie jestem w trakcie lektury...Odniesienia muzyczne - mmm - bardzo mi odpowiadają. ("znikał niczym nuta w subito pianissimo" - brzmi pięknie - cokolwiek to znaczy:)
OdpowiedzUsuńChociaż trochę zżymam się z sobą w odniesieniu do polskich realiów...czytam i czytam i myślę...winnica w Toskani w nagrodę (AKURAT), tak - ukochana Antosia - pani archeolog (AKURAT) itd. co w sumie nie przeszkadza mi aż tak bardzo w odbiorze. Ale troszkę:)
Czasem trochę zgrzyta, ale ogólnie pozytywne wrażenia. ;)
Usuń