James Frey
TYTUŁ ORYGINALNY:
The Final Testament of the Holy Bible
TYTUŁ POLSKI:
Ostatni testament
TŁUMACZENIE:
Urszula Szczepańska
WYDAWNICTWO:
Gruner + Jahr Polska
LICZBA STRON:
456
Jak wyglądałby Mesjasz, gdyby żył w naszych czasach? Urodziłby się na Brooklynie, wynajmowałby mieszkanie na Bronxie i pracował jako stróż na budowie. Taki scenariusz wydaje się Wam niemożliwy? Jeśli tak, to James Frey udowodni wszystkim czytelnikom, że każda fikcja jest możliwa, bo w swojej najnowszej powieści pt.: Ostatni testament powołał on do życia właśnie takiego Mesjasza.
Kim jest ten człowiek, który ma być nowym wcieleniem Zbawiciela? Otóż nazywa się Ben Zion Avrohom (choć znany jest raczej jako Ben Jones) i w zasadzie nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród mieszkańców Nowego Jorku. Aż do dnia, w którym przeżywa w pracy tragiczny wypadek. Z wysokości 33 piętra spadają na niego szklane płyty, które przygniatają Bena, a okruchy szkła wbijają się niemal w każdy kawałek jego ciała. Zwykły człowiek poniósłby śmierć na miejscu, ale nie on. Ben trafia do szpitala, by po kilku dniach śpiączki powrócić do żywych. Nie jest to jednak ten sam mężczyzna. Częste ataki nieznanego pochodzenia powodują, że Ben co i rusz traci przytomność, a kiedy jego stan staje się stabilny, opowiada bliskim, że rozmawia z Bogiem. Tak na naszych oczach rodzi się nowy Mesjasz, który skrajnie różni się od swoich poprzedników. I choć zaczyna być wielbiony przez wyznawców różnych religii, on sam nie kala się modlitwą. Twierdzi nawet, że Bóg, z którym rozmawia, ma głęboko w poważaniu wiernych i cały ten ziemski świat. Ludzie zaś sami dążą do autodestrukcji, bo brakuje im miłości, którą Ben chętnie się z nimi dzieli. Jeśli myślicie, że mowa tu o duchowej miłości do bliźniego, to nie do końca macie rację. Nasz Mesjasz chętniej bowiem uprawia ze swoimi bliskimi miłość fizyczną, opisów której nie szczędzi nam autor Ostatniego testamentu. Myślicie sobie pewnie, że to skandal. Nie takiego Zbawiciela się spodziewaliście? A to dopiero przedsmak tego, o czym przeczytacie w nowej powieści Jamesa Freya.
Zastanawiacie się skąd pomysł na tytuł Ostatni testament? Jest to oczywiste nawiązanie do najważniejszych ksiąg religii chrześcijańskiej (i po części żydowskiej), czyli Starego i Nowego Testamentu. We wstępie do swej książki autor wyjaśnia, że lektura tychże ksiąg wywołała u niego wrażenie, jakoby stworzone były one przez kiepskich pisarzy. Frey postanowił uaktualnić ten (jak twierdzi) zbiór opowiastek sprzed ponad 2 tysięcy lat i stworzyć ostatnią opowieść o życiu i czynach Mesjasza. Czy mu się to udało i czy od początku wiedział, że to, co pisze wywoła skandal? Jasne, że był tego świadomy i dlatego z pełnym zaangażowaniem przedstawił nam osobnika, którego niczym Demiurg wykreował, powołał do życia i w którego wierzy.
Największą zaletą Ostatniego testamentu, wcale nie jest jego obrazoburczy charakter. Ta książka wyróżnia się na tle innych genialną narracją. Przypomina ona świadectwa wiary w objawienie i boską moc Bena, złożone przez 13 osób, które miały szansę przebywać w jego otoczeniu. Mamy tu zeznania jego matki, siostry i brata, sąsiadów, ale także ludzi mu zupełnie obcych, których oczarował swoim światłem i miłością. Ludzie Ci noszą imiona zaczerpnięte wprost z Pisma Świętego. znajdziemy więc tu relację nie tylko Jana, Mateusza, Piotra, Łukasza, ale także Adama, Esther i Ruth. Spośród nich najciekawsza jest jednak opowieść Marii Angeles, której pierwowzorem jest oczywiście Maria Magdalena. Jej bliskie stosunki z Benem z pewnością zaskoczą wielu czytelników.
James Frey udowodnił nam w Ostatnim testamencie, że ludzka wiara opiera się na różnych fundamentach. Dla jednych jest to zbawienie, dla innych miłość, dla jeszcze innych zapowiedź wieczności. Bohater tej książki nie jest moralizatorem i nauczycielem, który pociąga za sobą tłumy słowem. On je przyciąga miłością. Nie istnieją dla niego żadne prawa, wierzy tylko w radość pojedynczego człowieka. I jak kończy się jego życie? Czy kierując się takimi pobudkami uniknie losu Chrystusa? O tym musicie przekonać się sami. Jedno jest pewne: tej książki nie sposób zapomnieć.
Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości:
Łał, tylko tyle jestem w stanie z sibie wykrztusić. Szalenie zachęcająca recenzja. Wciągam książkę na swoją listę z etykietką Muszę Przeczytać :-D
OdpowiedzUsuńZupełnie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu moja ulubiona blogerka obdarowała mnie tą książką, co mnie bardzo cieszy, bo kontrowersyjne tematy związane z religią niesamowicie mocno mnie interesują.
OdpowiedzUsuńCiekawa książka :) Czuję się zaintrygowana.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńO karamba! Piekielnie intrygująca. W sumie czytałem już kiedyś książkę o kolesiu, który zaczął uważać się za Jezusa, ale niestety nie pamiętam jej tytułu. Akcja rozgrywała się w USA, nieco w przyszłości, kiedy Ziemię dopadły katastrofy ekologiczne,a Joshua, bo tak się chyba nazywał główny bohater, jeździł po kraju i głosił słowo Boga, by finalnie znaleźć śmierć w objęciach krzyża.
OdpowiedzUsuńWidać każdy jemu podobny musi zginąć marnie :P
OdpowiedzUsuńChcialam napisac lal ale ktos juz mnie ubieg ;-) Bardzo ciekawy pomysl i intrzgujace podejscie do tematu. Wydaje mi sie ze ksiazka mimo wszystko niektorych moze obrazic, sama jednak bardzo chcetnie bym ja przeczytala :-)
OdpowiedzUsuńJakoś tak nie za bardzo jestem przekonana, myślę, że gdyby gdzieś tą książkę zobaczyła to raczej by jej nie przeczytała ;p
OdpowiedzUsuńRecenzją kusisz mocno, ale to i tak nie jest dla mnie książka - raczej. :)
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja, co do książki, to może kiedyś, na razie inne plany czytelnicze. Czytałam pewien czas temu "Kod Mesjasza" taki thriller, być może trochę podobna tematyka, polecam :)
OdpowiedzUsuń