Greg Marinovich, João Silva
TYTUŁ ORYGINALNY:
The Bang-Bang Club. Snapshots from a hidden war
TYTUŁ POLSKI:
Bractwo Bang Bang. Migawki z ukrytej wojny
WYDAWNICTWO:
Sine Qua Non
LICZBA STRON:
284
Są zawody, których uprawianie
przynosi duże profity finansowe, ale są też i takie, które uprawiamy często z
narażeniem życia. Do tych niebezpiecznych i pełnych wrażeń fachów zaliczyć
należy niewątpliwie zawód reportera wojennego, którym parało się m.in. czterech
mężczyzn: Greg Marinovich, João Silva, Ken Oosterbroek oraz Kevin Carter.
Co połączyło tych panów? Z pewnością było to miejsce pracy.
Wszyscy oni wysłani zostali bowiem, by uwiecznić na kliszy fotograficznej
przemiany i rewolty polityczne zachodzące w Afryce Południowej lat 90. XX
wieku. O ryzykownej pracy reporterów wojennych i licznych perypetiach
związanych z tym zawodem przeczytać możecie w książce pt.: Bractwo Bang Bang. Migawki z ukrytej wojny.
Tytułowe Bractwo Bang Bang to termin,
którym określano działalność czterech wspominanych wyżej reporterów, którzy
każdego dnia swojej pracy w Afryce Południowej stawali oko w oko ze śmiercią.
Jedni bohaterowie ich zdjęć umierali długo i w cierpieniu, inni żegnali się z doczesnym życiem w
ułamku sekundy. Wszystkim tym zgonom towarzyszył jednak obiektyw aparatu fotograficznego,
za którym krył się żywy człowiek – reporter żądny sensacji. A potem te
wstrząsające zdjęcia trafiały do najsłynniejszych amerykańskich czasopism.
Autorzy tych najlepszych, najbardziej poruszających fotografii mogli liczyć na
Pulitzera – nagrodę, o której marzy chyba każdy reporter na świecie. Panowie z
Bractwa Bang Bang z pewnością znali smak sukcesu. Ich praca jednak ( jak pewnie
się domyślacie ) wcale nie była taką sielanką. Wszyscy oni poczuli co to strach
i cierpienie, a niektórzy z nich przypłacili zawodową pasję własnym
życiem.
Narratorami Bractwa Bang Bang... są
jego jedyni żyjący członkowie – Greg Marinovich i João Silva. Ci
znakomici fotografowie i dokumentaliści zdecydowali się opowiedzieć
czytelnikowi o pracy swojej i dwóch innych mężczyzn, z którymi połączyły ich
nie tylko sprawy zawodowe. To opowieść ukazująca cienie i blaski upadku
apartheidu i budowania się „nowej Afryki”. Obok tych istotnych z perspektywy
historycznej wydarzeń toczy się życie członków Bractwa Bang Bang, którzy z
daleka od swoich rodzin zarabiają na utrzymanie swoich bliskich żerując na śmierci innych ludzi. Czy zawsze robią zdjęcia bez mrugnięcia okiem?
Czy czują empatię wobec bohaterów swoich fotografii? Czy dokumentowanie to tylko
ich źródło utrzymania? Te i wiele innych pytań nasunie się Wam z pewnością na
usta podczas lektury tej książki. Myślę, że na większość z nich będziecie
potrafili sobie odpowiedzieć.
Ta książka była dla mnie niemałym
zaskoczeniem. Spodziewałam się po niej czegoś w rodzaju relacji z życia
zawodowego reporterów wojennych, okraszonej licznymi przechwałkami i
refleksjami typowymi dla przedstawicieli „dziennikarskiej elity”. Otrzymałam
jednak wzruszającą historię czterech mężczyzn, którzy kochają swój zawód i
jednocześnie go nienawidzą. Z jednej strony uwielbiają być w centrum uwagi i
śledzić wydarzenia okiem obiektywu, z drugiej zaś ludzkie cierpienia, których
byli świadkami, wielokrotnie odbijały się wyraźnym echem w prywatnym życiu
członków Bractwa Bang Bang. Przedwczesna śmierć dwojga z nich jest tego chyba
najlepszym przykładem.
Historia opowiadana oczami Grega
Marinovicha jest z pozoru nieco chaotyczna. Nieustannie przemieszczamy się za
naszym bohaterem z miejsca na miejsce i śledzimy kolejne wydarzenia, których
świadkami był on sam lub jego koledzy „po fachu”. Czasem Marinovich pozwala nam
podejść bardzo blisko pewnych zdarzeń, a czasem trzyma nas od nich na dystans.
Wtedy mamy wrażenie, że przed naszymi oczami pojawiają się fotografie zrobione
ręką perfekcjonisty. Takimi bowiem zawodowcami byli panowie z Bractwa Bang
Bang. Co jakiś czas tę absorbującą opowieść przerywa garstka wymownych zdjęć
wykonanych przez Marinovicha, Silvę, Cartera lub Oosterbroeka. Niektóre z nich
zasłużyły na miano Pulitzera, inne choć niedocenione przez instancje wyższe,
uwieczniły równie ważne i wstrząsające momenty. Te fotografie to dowód na to,
że na ból i cierpienie często reagujemy wyłącznie milczeniem.
Bractwo Bang Bang… nie jest książką
na jeden wieczór. Po jej przeczytaniu pozostaje w naszej głowie wiele
refleksji, których nie sposób się pozbyć. Długo jeszcze będę pamiętać o
czterech mężczyznach, których połączyła pasja i śmiertelnie niebezpieczna
praca. Choć dziś z bractwa pozostał jedynie duet, to o fenomenalnych fotografiach
z Afryki Południowej, które wstrząsnęły światem pamiętać będą z pewnością
również przyszłe pokolenia. Zachęcam, polecam i mam nadzieję, że i Was wzruszy
ta na wskroś prawdziwa opowieść.
Ksiażkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa:
O, to jest ciekawe... z jednej strony tacy ludzie są potrzebni, z drugiej... no właśnie, mimo wszystko to odarcie z prywatności ludzi, którzy może wolą pozostać całkowicie anonimowi, tzn. nie tylko z nazwiska, ale również z twarzy (oczywiście chodzi mi o bohaterów zdjęć).
OdpowiedzUsuńBalans na granicy skandalu... coś dla nas :)
UsuńNa pewno wkrotce przeczytam te ksiazke. Tymczasem "Bractwo Bang Bang" mozna wygrac w naszym konkursie
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad wyborem tej książki, ale tak jak ty spodziewałam się suchej relacji bufonów i obawiałam się, że ciężko będzie mi przez to przebrnąć. A tu niespodzianka:) dobrze wiedzieć. Dzięki i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWidzę, że pozycja bardzo interesująca... Może jak spotkam, to przeczytam.
OdpowiedzUsuń___
Tych wulgaryzmów nie ma aż tak dużo. Ale dla mnie, aby zachować dobry smak, mogła się autorka ich pozbyć w niektórych momentach. :) Ale polecam książkę jak najbardziej!
Och, pamiętam dobrze to zdjęcie!!! Oczywiście teraz po Twojej recenzji - nie przejdę obojętnie obok tej pozycji. Muszę ją przeczytac.
OdpowiedzUsuńPewnie bym nie zwróciła uwagi na tę książkę, ale teraz na pewno ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńZdjęcie robi piorunujące wrażenie, a książkę od razu dopisuję na listę. O takim rozdarciu korespondentów wojennych pisałam u siebie, przy okazji recenzowania filmu "Selekcja" (polecam). Ogromnie jestem ciekawa prawdziwych wspomnień z pracy korespondentów.
OdpowiedzUsuńTo ostatnie zdjęcie jest niesamowite - czytałem kiedyś, że Carter po jego wykonaniu długo nie mógł się pozbierać. Jeśli dobrze pamiętam, to nie pomógł temu biednemu dzieciakowi, bo stwierdził, że taki jednorazowy gest byłby zupełnie bez sensu. Ale przypłacił to naprawdę silnym wstrząsem psychicznym (jeśli coś poknociłem i nieco przekłamuję, to serdecznie przepraszam).
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się arcyciekawa - choćby ze względu na pytania typu: jak taka praca ma się do etyki i godności ludzkiej; dlaczego reporter robi zdjęcie, próbując uchwycić cierpienie bliźniego, zamiast w tym samym momencie próbować mu pomóc. Oczywiście z miejsca można wyprowadzić ripostę, że przecież fotograf jest równocześnie człowiekiem, który w ten, często bardzo drastyczny, sposób stara się zwrócić uwagę opinii publicznej na dany problem, na daną kwestię, etc. Gdzie jest jednak ta granica: kiedy pomagać, a kiedy tylko obserwować i uwieczniać? Ech, generalnie książka zapowiada się wybornie.
Z Carterem było właśnie tak jak piszesz :) Ta książka próbuje właśnie odpowiedzieć na te wszystkie pytania, ale wiadomo, że niektórych kwestii nie potrafimy rozstrzygnąć. ;)
Usuń